Jak nie oszaleć w wielkim mieście
Sunday, November 05, 2017Tak naprawdę dzisiejszy wpis należy do takiego typu notatek, które chciałabym mieć wyryte w swoim przytłoczonym uczuciami mózgu.
Kategorycznie nie popieram przekonania i w ogóle nie wierzę w to, że w życiu "osoby dorosłej" oraz, że mieszkając w "wielkim mieście" takie czynniki jak zdrowie mentalne, psychologiczne, emocjonalne czy fizyczne są jedynie ładnymi słowami albo przyjemnymi wspomnieniami młodości i dzieciństwa (lub kolejnym powodem do narzekania). Po co żyć na tym świecie wiedząc, że nigdy nie przyniesie ci spokoju, a tylko nieustanny wyścig szczurów, w których ty - najważniejszy zasób - uważany jesteś za gumę, którą można rozciągać i transformować na wszelkie sposoby bez żadnych ograniczeń?
Jest wiele przyczyn takiego stanu rzeczy. Studia, kariera, rodzina, społeczeństwo, środowisko, dążenie do sukcesu, pragnienie być zawsze i wszędzie. Często staram się usprawiedliwiać samą siebie na podstawie tych wymówek przez co też pozwalałam swojemu Ego gnębić mnie dalej.
W końcu nie żyjemy życiem żadnej innej osoby, ani tej której opinia jest dla nas bardzo ważna (opinia osoby-autorytetu), ani życia społeczeństwa jako całości, ale żyjemy NASZYM WŁASNYM ŻYCIEM.
Zastanów się - jak w ogóle egzystencja i życie codzienne społeczeństwa może być mniej lub bardziej adekwatne i jakościowe jeśli jego cząstki dosłownie topnieją z dnia na dzień przez siłę samokrytyki i bezsensowną pogonię?
Z pewnością każdy z nas w pewne momenty ma do czynienia ze stresem i szaleństwem tak zwanego "życia w wielkim mieście". W ciągu roku mieszkania w tak skomplikowanej atmosferze wyodrębniłam kilka bardzo ważnych rzeczy - kilka niezwykle ważnych faktów, które lepiej zapamiętać na zawsze:
1. Samokrytyka to raczej zły nawyk, który łatwo może stać się trucizną.
Zauważyłam, że problem samobiczowania pojawia się, gdy zaczynasz spoglądać na WSZYSTKO co robisz z perspektywy trzeciej / szóstej / dziesiątej osoby. Stawiasz się na miejscu swojej osoby-autorytetu. Notorycznie. Nie zrozumcie tego źle, bo umiejętność wyobrażania sobie takich scenariuszy jest całkiem użyteczną umiejętnością. Niemniej jednak tak łatwo jest zatracić się w procesie, że raczej radzę zrezygnować z tej praktyki umyślnego rozwarstwienia osobowości.
Zawsze będą czekali na ciebie krytycy, jednak jeśli staniesz się najbardziej okrutnym krytykiem samego siebie życie, tworzenie i praca stają się nie do wytrzymania. Każdy wie, że łatwo jest krytykować, zwłaszcza innych ludzi, jednak czasami mamy tendencję do tak częstego i okrutnego krytykowania samych siebie, że przyzwyczajamy się do idei, że w każdej chwili wszystko co robimy jest oceniane (bardzo kategorycznie i bezkompromisowo) w wyniku czego zostajemy przygniecami wagą tego ciężaru. Takie 'pogrzeby' są bardzo długie, nienaturalne i powodują dużo cierpienia.
2. Tak naprawdę - nic nie może
cię zniszczyć
Wczoraj odbył się trzeci, a nawet
chyba czwarty mój tego typu pogrzeb. Utknęłam pod presją jednego z moich
błędnych obliczeń i okoliczności. Zdarzyło mi się ponownie znaleźć w tak samej
nędznej sytuacji, w którą już wpadłam kilka miesięcy temu. Ta myśl niesamowicie
mnie dręczyła.
"Znowu jesteś porażką"
"Przegrałaś"
"Już nic z tym nie
zrobisz"
"Ale co mi w ogóle daje taki
tok myślenia?" - zastanowiłam się na chwilę.
Depresję, nerwice, zmartwienia,
ataki paniki itp. Nie jest to najatrakcyjniejszy zestaw. W momencie, gdy to
sobie uświadomiłam i opracowałam w mózgu tak głęboko jak nigdy dotąd - zdałam
sobie sprawę, że to nie jest to czego potrzebuję. Uświadomiłam sobie, że chcę a
nawet MUSZĘ skończyć z użalaniem się nad sobą i niepotrzebnymi spekulacjami. I tyle.
Oczywiście, pesymistyczny nastrój nie opuścił mnie po pstryknięciu palców, ale
od tamtego momentu zawsze kiedy wyobrażam sobie co mój autorytet mógłby mi
powiedzieć o projekcie w który jestem zaangażowana, jak on/ona mnie
skrytykowałby, co wydałoby się mu beznadziejne (uwaga: nawet się nie
zastanawiam co by mogło mu się podobać i co mógłby mi doradzić!), pytam samej siebie:
"Co jego krytyka naprawdę
zmieni w moim życiu? Czy mnie zabije, czy zniszczy?" - nie. Nie.
Tak, mogę się poczuć trochę gorzej,
ale nawet najbardziej negatywna recenzja czy opinia nie grozi mi nagłą
śmiercią!
I to jest jedna z najważniejszych
rzeczy, którą powinieneś zapamiętać. Chodzi tu o świadomość, prawdziwą
świadomość, że bez względu na to co się wydarzy w tym życiu nic tak naprawdę
nie jest w stanie cię zniszczyć! Absolutnie! Popsuć nastrój lub plany - tak,
zranić swoje Ego - niewątpliwie, ale zabić cię jako osobę, istotę - nie i
nigdy. Oczywiste jest, że dość łatwo jest zranić ciało fizycznie lub wręcz
zadać śmiertelnych obrażeń (aczkolwiek jest to zbyt głęboka kwestia do dyskusji
w którą dziś nie będę się wdawała).
Mimo wszystko wierzę, że
wszystkie istoty żywe są olbrzymimi skupiskami bardzo silnej energii
skoncentrowanej w formach materialnych zgodnie z wolą i pragnieniem
Wszechświata, albo raczej nieświadomych sił natury. Materia ta przyjmuje
najbardziej różnorodne kształty, natomiast energia która ją wypełnia jest
wieczna. Potrafi przechodzić od jednego stanu do drugiego, przekształcać się,
transformować i tak dalej w nieskończoność, ale by ją wymazać kompletnie
prawdopodobnie trzeba by było zniweczyć cały świat.
P.S. Wiem - może wydać się
dziwne, że w poście o życiu w dużym mieście ilość ludzkich twarzy na zdjęciach jest dosyć znikoma. Uwierzcie mi - tak planowałam, ponieważ następny wpis na bloga będzie
kolejnym Photo diary (Foto pamiętnikiem) czy też trochę fotoreportażem, który,
mam nadzieję, pokaże i udowodni wam jak mocno można utknąć w pułapce wielkiego
miasta.
01:01
________________________
Wszystkie zdjęcia w tym blogpoście zostały wykonane przeze mnie.
0 Comments
Comment & express yourself